czwartek, 14 listopada 2013

Jak to z tkaniem było. W Łucznicy.

Jest taka bajka - "Jak to ze lnem było". A jak to było z moim tkaniem? Pierwsze spotkania.... Wieki temu. Pamiętam rozłożone w piwnicy krosna (szerokości ok. 2 metrów) babci. Wtedy tylko patrzyłam. Sześć lat temu, zbierając materiał do reportażu o tkaczkach, długo rozmawiałam na ten temat z babcią. Babcia wyciągała ze swojego sunduka własnoręcznie utkane materiały "na kościumy", obrusy, ręczniczki. Może to wtedy po raz pierwszy pojawił się pomysł zaprzyjaźnienia się z krosnami. Pół rok temu natknęłam się na kurs tkania na krosnach w Łucznicy. I tak przyjechałam tu na tydzień. Po raz pierwszy usiedliśmy (ja i piątka pozostałych kursantów) przy krosnach... i zaczęliśmy tkać.
Ja najpierw pasiaczek z wełny...

 Sylwia tka...chodniczek ze szmacianych pasków.
 Monika tka...
 Arek tka...
Ewa tka 

Nasza kochana Pani Ania Bałdyga - nauczycielka i mistrzyni z premedytacją najpierw pozwoliła nam potkać (miło i przyjemnie), a dopiero potem pokazała arcytrudną sztukę (bo sztuką to śmiało można określić) zakładania osnowy. Najpierw na snowadle...



 Zdejmowanie osnowy z ramy...
 ... i zakładanie jej na krosna.


 Aby przygotować się do tkania, czyli mieć gotową osnowę, trzeba wykonać tysiące skomplikowanych ruchów.Tak jak setki lat temu. I doprawdy nie wiem (nie tylko ja), jak kiedyś ja sama założę osnowę na swoje krosna...Na pocieszenie swoje dowiedziałam się wczoraj od babci (którą w pierwszej kolejności zapytałam o osnowę), że ona sama nigdy nie robiła osnowy, tylko nosiła nici do kogoś, kto się tym zajmował. Ale na krosna zakładała już sama.



Nasze królestwo. Pracownia tkacka. 

Tkanie krajek na bardku było ogromną przyjemnością.

 Trochę trudniejsze tkanie krajki na tabliczkach.
 Moje krajki.

Wystawa naszych prac.



 Tkacze. Od lewej... Ewa, ja, Sylwia, Pani Ania, Arek, Asia, Monika.

  Będzie nam brakowało fachowych wskazówek Pani Ani.




sobota, 9 listopada 2013

"Smaczki" Łucznicy.

W końcu od dwóch godzin mam normalny - znaczy - szybki Internet. Za mną ładowanie 1 fotki na fb przez 20 minut (i to w przypływie szczęścia). "Akademia Łucznica" (w której pobierałam nauki tkania) jest w przeuroczym miejscu, ale ma jeden mankament -  kiepski zasięg (albo kompletny jego brak) . Chociaż dla niektórych była to ogromna zaleta, jak powiedziała koleżanka: "- w końcu mogę odpocząć od telefonów". Ażeby dodzwonić się do kogokolwiek, trzeba było spacerować dookoła dworku. Może to dobrze, bo na kontemplację pięknych dworskich uroków nie było zbyt wiele czasu.
Tak wygląda  dworek Jakuba Potockiego od strony wjazdowej. Dwa z tych małych okienek na pierwszym piętrze - to mój maleńki pokoik.
Dworek (niektórzy żartobliwie nazywali go pałacem) z tyłu.
Wystarczyło wyjść poza bramę dworku, aby przywitać się z krowami. Prawdziwie sielskie "smaczki". Łucznica to malutka wieś z dala od szosy. Wszystkie mieszczuchy nie mogły się nadziwić tej ciszy. W moim pokoju słyszałam ryk krów. A o północy krzyk puszczyka (moje sąsiadki z naprzeciwka  - pianie koguta). 
Listopad to nie jest dobry miesiąc do podziwiania ogrodów. Liście z drzew opadły, kwiaty przekwitły. Ale ogród w Łucznicy ( tak skrótowo określa się "Akademię Łucznica") na każdym kroku zaskakiwał jakimś artystycznym "smaczkiem". Wyplecionym, ulepionym, oszklonym... 







 Sala kominkowa w dworku, urządzona  ze "smaczkiem". Tu się spotykały wszystkie kursowe grupy . Tu oglądaliśmy "Wielkiego Gatsby'ego". Obok - jadalnia i kuchnia (nie zrobiłam fotki), w której gotowano na piecu opalanym drewnem.

Schody na górę.

Pokoik gościnny na piętrze. Z bardzo artystycznym wystrojem. 



 Na ścianach (i nie tylko - tu w drzwiach) wszechobecny batik (tajniki batiku również można zgłębiać w Łucznicy).



A taki "smaczek" -  makatkę miałam w pokoju nad łóżkiem. Dobrej nocy.:)
 Pracownia tkacka i uroki tkania w następnym poście.